Wolni jak ptaki

Kolejne świadectwo. Tym razem Małej Siostry Ulrice Dorothea.

Na początku byłam nieco bezradna wobec wszystkich urządzeń, połączeń i kabli, którymi miałam się zajmować, ale wkrótce zrozumiałam, jak ten cały system działa. Już bez problemu rozbieram respirator, czyszczę go i składam ponownie. To samo dotyczy innych urządzeń, również łóżek na oddziale intensywnej terapii.
Działania, które składają się na moją pracę pomocnika medycznego, są prawie zawsze takie same: demontaż, czyszczenie, dezynfekcja, montaż. Teraz już znam urządzenia i wiem, gdzie każda część ma swoje miejsce.
Podczas gdy głowa i ręce są dobrze wyćwiczonym zespołem – serce nie umie przyzwyczaić się do powtarzających się wydarzeń. Ogarnia je cicha radość, gdy osoba, która niedawno była całkowicie zależna od maszyny, może znowu samodzielnie oddychać. Musi jednak również radzić sobie z bólem porażki, gdy pomimo działań nowoczesnej medycyny śmierć zwycięża życie i pacjent po długiej walce w niej znajduje wybawienie.
Historie i losy ludzi, o których opowiada mi każde puste łóżko, domagają się czasu, w którym pamięć o nich mogłaby jeszcze przez chwilę przebywać w ich różnorodności. Łóżka te są jednak natychmiast zajmowane przez kolejnego pacjenta. I to jest dla mnie trudne.
Im intensywniej patrzę podczas pracy śmierci w oczy i im dłużej trwają ograniczenia związane z pandemią, tym większa jest we mnie tęsknota za normalnym życiem, za beztroskimi spotkaniami i bliskością ludzi, w pracy i wśród sąsiadów. Moje koleżanki i moi koledzy noszą maski i tylko takich ich znam. Ich prawdziwe, pozbawione masek twarze wciąż nie są mi znane. Również wśród sąsiadów zmalała tak oczywista wcześniej bliskość. Zwłaszcza teraz w zimnej porze roku zrobiło się wokół nas niezwykle cicho. W powietrzu jest coś nieuchwytnego. Mieszanina zmęczenia i nadmiernych wymagań, strachu i buntu. Pandemia zabiera nam wszystkim swobodny oddech i czasami czuję, że zaczyna brakować mi powietrza.
Tyś mnie wydźwignął z utrapienia (Ps 4, 2) – modli się psalmista. Moja dusza tęskni za przestrzenią, w której mogłaby odnaleźć pokój, ale nawet w kaplicy czy podczas modlitwy nie zawsze go doświadczam. Uczucia i emocje sprawiają, że często czuję się przed Bogiem jak ptak, który wleciał do pomieszczenia i nie umiejąc znaleźć wyjścia, pełen paniki lata w tę i tamtą stronę.
Za oknem pokoju w naszym domu wisi karmnik z ziarnem dla ptaków. Zwykle ta „restauracja” jest otwarta tylko zimą. W tym roku wszystko było już zielone, przyroda w pełnym rozkwicie, a my nie mogłyśmy się zmusić do demontażu karmnika, bo z wielką radością patrzyłyśmy na posilające się ptaki. Ich żywy zgiełk koił moją duszę i nierzadko wywoływał uśmiech na twarzy.
Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichrzów, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? (Mt 6, 26).
Jestem świadoma potrzeby bezpieczeństwa i potrzeby skuteczności działania, a rzeczywistość wielokrotnie przekonuje, że te potrzeby są iluzją. Jestem jednak równocześnie świadoma, że mam życie, ale nie ma absolutnie niczego, co mam w ręku! Im głębiej nie tylko to rozumiem, ale też potrafię egzystencjalnie to potwierdzić, tym bardziej pokorna i wdzięczna jestem za dzisiejszy dzień, który został mi podarowany, abym mogła go przeżyć.
Dusza nasza jak ptak się wyrwała z sidła ptaszników, sidło się porwało, a my jesteśmy wolni (Ps 124,7).
Moja dusza wciąż wije się w uwikłaniach potrzeb i lęków. Jednak doświadczam też cichej i pełnej wdzięczności radości, która nie zależy już od liczby zachorowań i debat na temat szczepień, od zakazów i zasad dotyczących dystansu. Jest w niej smak wewnętrznej wolności, która – choć otoczona przez śmierć i zagrożenie śmiercią – rozciąga się na całe życie.
Bardzo lubię swoją pracę na oddziale intensywnej terapii. Chyba uczę się tu na nowo żyć. Mimo bliskości śmierci.
Rozumiem, że przeżywasz trudności, nie będąc w stanie wiele zrobić w obecnej sytuacji. Ale Bóg wie lepiej niż my. Mamy tendencję, aby dzieła, których powodzenie jest widoczne i namacalne, uważać za ważniejsze; u Boga bardziej liczy się miłość i ofiara złożona w miłości i posłuszeństwie. Bóg kocha naszego bliźniego, który jest obok nas, bardziej niż my, i tylko On może pomóc temu, kto wiernie wypełnia wolę Bożą i postępuje jak najlepiej w miejscu mu wyznaczonym. Charles de Foucauld do Marie de Bondy.