Między orientalnym bazarem a niemieckim rapem

Kolejne świadectwo Małej Siostry Ulrice Dorothea z Niemiec.

Jest ranek, około kwadrans po szóstej – bufet otwarty i wszystko przygotowane dla pierwszych gości hotelowych, którzy przyjdą na śniadanie.
Od ponad trzech godzin jestem już na nogach i z utęsknieniem czekam na kolegę pochodzącego z Kostaryki. Jest niezawodny i prawie zawsze ma dobry humor. Zaraz wygłosi ważne dla mnie zdanie, które słyszę każdego poranka: „Mamo, twoja kawa leży w kuchni!”.
W nazywaniu mnie mamą jest dużo czułości i szacunku. Cenię to zwłaszcza dlatego, że moja codzienna praca jest ciężka i pełna wyzwań.  A czy ktoś mógłby odpowiedzieć na pytanie, czy z gramatycznego punktu widzenia bardziej prawdopodobne jest, że kawa w kuchni stoi, a nie leży? Zwłaszcza, gdy dzień zaczął się tak wcześnie, że samemu chętniej leżałoby się w łóżku?
Według przepisów personelowi nie wolno w restauracji pić dobrej kawy. Ale pijemy. A kiedy w dodatku rano znajduję na mlecznej piance namalowane serce, to jest to znak solidarności, solidarności nas –  małych ludzi na pokładzie.
Któregoś dnia kolega podszedł do mnie z kubkiem kawy, na którą czekałam: „Siostro Dorotheo!”. Robi przerwę. Składa ręce, robi znak krzyża, wpatruje się we mnie, gestem wskazuje w górę, mówi: „Nie zapomnij o mnie” i znika. Wie o moim zaangażowaniu zakonnym. Jutro znowu będę mamą, i tak jest dobrze. To jeden z tych cennych momentów, kiedy staje się dla mnie bardzo jasne, dlaczego lubię swoją pracę, choć często przez nią cierpię. Ranek, kwadrans po szóstej – święta chwila, krótka przerwa, zanim spadnie na nas codzienne gastronomiczne szaleństwo.
Dla Karola de Foucauld „ostatnie miejsce” było główną ideą. My, małe siostry, świadomie chcemy wykonywać tę samą pracę jak ci, którzy nie mają innej możliwości. Mimo że moja praca jest trudna, czuję się daleka od tego ideału. Ostatnie miejsce? U nas znacznie częściej zajmują je młodzi mężczyźni, którzy sprzątają w nocy. Nie są zatrudniani przez hotel, ale przez firmę zewnętrzną. Jeśli rano kuchnia nie jest czysta, a ja narzekam, mają kłopoty ze strony kierownika. Jeśli przymknę oko, sama będę musiała naprawić ich zaniedbania. Nie mówią ani słowa po niemiecku, nie wiem skąd pochodzą, a tym bardziej, jak się nazywają. Ale wiem, jak bardzo są rano głodni, i wiem też, co lubią jeść. Ta wiedza wystarcza do budowania relacji, a ich uśmiech mówi mi, że rozumieją i przyjmują moje gesty.
Dla małej siostry Magdaleny było ważne, abyśmy nie pełniły funkcji kierowniczych. W praktyce nie jest to takie proste. Sama umiejętność mówienia i pisania po niemiecku wystarcza czasami, aby być postrzeganym jako szefowa, niezależnie czy tego chcę, czy nie. Z drugiej jednak strony, niedawno mój  kolega pochodzący z Iraku powiedział w kuchni: „Tylko cudzoziemcy pracują tu w weekendy!”. Skomentowałam to słowem: „Tak?”. Zaniemówił na chwilę, po czym uprzejmie wyjaśnił: „ Cóż, ty się nie liczysz. Należysz przecież do nas”.
W naszej kuchni stale coś się psuje. Jedyne, co zawsze działa, to system muzyczny wprowadzony przez moich kolegów. Nigdy nie byłam na Wschodzie, ale czasami czuję się tutaj, w pracy, jak na bazarze. Lubię dźwięki muzyki arabskiej, która zaprasza do tańca i daje mi poczucie wolności i radości życia, nawet jeśli ze śpiewu nie rozumiem ani słowa.
Powoli uczę się też negocjacji, co czasem nie obywa się bez sprzeczek. Uczę się kompromisów i niejednokrotnie rezygnacji z tego, co uważałam za ważne. W tak barwnym międzynarodowym zespole jestem zmuszona zrozumieć, że gdzie indziej zegary tykają inaczej i ludzie prawdopodobnie też. Tym bardziej cieszę się, gdy koleżanka z Afganistanu nagle podpowiada mi, jak mogłybyśmy skutecznie zaoszczędzić trochę folii!
Co jakiś czas orientalny bazar zmienia się w coś innego i nagle rozkłada się warzywa w zupełnie innym rytmie. Nasz kucharz jest w akcji, gdy po kuchni przetacza się niemiecki rap. U mnie takie tony budzą skojarzenia z niewolniczą galerą. Wiosłuj za rzędem w określonym tempie aż do wyczerpania i jeszcze trochę dalej.
Liczy się zysk, wydajność, sukces. Osiągnięcie tych wyznaczonych odgórnie celów w zespole takim jak nasz jest prawie niemożliwe. A jednak... odnosimy sukces nawet wtedy, gdy sami nie stajemy się dozorcami niewolników. Jeśli serce pozostaje miękkie, muzyka może być twarda, nawet jeśli czasami uderza blisko mojej granicy tolerancji.
Między orientalnym bazarem a niemieckim rapem jest jeszcze wiele sympatycznych niuansów, każdy z nich w pewnym momencie nadaje ton.
Ale potem pojawił się koronawirus i było tak, jakby ktoś po prostu wyciągnął wtyczkę z gniazdka. Nagle w kuchni zrobiło się bardzo cicho. Kłopotliwa straszna cisza.
A teraz?
Wczoraj mieliśmy za pośrednictwem czatu pierwsze spotkanie po lockdownie. Kuchnia będzie otwarta ponownie. Nie wiemy, czy się uda. Wiemy, że nie będzie łatwo. Ci, którzy sprzątali nocami, zostali zwolnieni. Nasz własny zespół również się skurczył. Będziemy jednak próbować.
Nadal przebywam w domu, pracując dorywczo. Muszę uzbroić się w cierpliwość, ale zdaję sobie sprawę, że nie mogę doczekać się tej krótkiej chwili – kwadrans po szóstej rano – kiedy przy filiżance kawy w kuchni budzić się będzie życie.