Z osobą Karola de Foucauld spotkałam się pierwszy raz na studiach. Zwróciłam na niego uwagę ponieważ… nie lubię brzmienia języka francuskiego i dlatego bardzo drażniło mnie nazwisko Karola. Ale ta awersja przeszła mi w okamgnieniu, gdy tylko zaczęłam poznawać bliżej jego historię. Nawet nie pamiętam co było moją pierwszą lekturą na jego temat, ale wiem, że już wtedy zafascynowałam się tą niesamowitą osobą. Duchowość i pragnienia Karola stały mi się bardzo bliskie. A właściwie powinnam napisać inaczej – w jego duchowości i pragnieniach znalazłam siebie. Choć dzisiejszy świat promuje siłę, wielkość, zaradność, sławę, niezależność, to gdzieś tam w środku zawsze miałam pragnienie życia ukrytego. Zawsze marzyłam, żeby robić w życiu coś prostego, zwykłego, coś, co nie będzie wymagało ode mnie „wybicia się”. To dlatego doskonale rozumiałam Karola i, czytając historię jego życia, a także jego teksty, instynktownie wyczuwałam, co miał na myśli. I choć, jak wielu z nas, lubię być doceniana, zauważana i lubię robić rzeczy potrzebne i ważne, to jednak to pragnienie ukrycia wciąż we mnie tkwi.
Dziś nie pracuję w ukryciu – jestem katechetką i jest to zawód (choć ja traktuję go jako powołanie), który wymaga wyjścia do ludzi, a czasem wręcz „pokazania się z najlepszej strony” (wymogi systemu edukacji, a czasem… własnych ambicji). Ale w tym, co robię dostrzegam podobieństwo do ostatniego etapu życia Karola: zamieszkał na pustyni, by żyć w samotności, a pomimo ogromnego pragnienia ukrycia się, przyjmował tych, którzy do niego przychodzili. Żył na pustyni, choć nie żył sam. Żył wśród ludzi, a żył duchowością pustyni. Połączył dwa, wydawałoby się, skrajne sposoby życia – kontemplację i apostolstwo. Dziś – nic dziwnego, wtedy – odkrycie. Bł. Karol de Foucauld uczy nas, że życie „pustynią w mieście” jest piękne i trudne, ale możliwe. W tym chcę go naśladować. I chcę naśladować Karola w jego bezkompromisowym naśladowaniu Jezusa. Trudne. Bardzo trudne. Ale z Bożą Łaską – możliwe. Jezu, prowadź!