"Spotkanie z Maryją w Wielkim Poście"
Wprowadzenie
W Ewangelii widzimy często, że kiedy Jezus kogoś uzdrawiał, to czekał, aby ten człowiek też się jakoś w to włączył. Jezus pragnie nas uzdrowić, pragnie zmienić nasze serce, pragnie, abyśmy się nawrócili. Potrzebuje jednak naszego uczestnictwa. Bo jest też napisane, że w Nazarecie nic nie mógł uczynić. Ludzie w Niego nie wierzyli wiary, mieli wątpliwości, a w takiej sytuacji On nic nie mógł zrobić.
Jezus wcale nie wymaga od nas, że będziemy "super", że wszystko będzie doskonałe, że będziemy święci już dzisiaj, nie. Bóg nas kocha, patrzy na nas z miłością. Bóg nam przebacza, zaprasza nas, ale pragnie, abyśmy i my z naszej strony przynajmniej tego pragnęli.
Bóg jest tym, który jest najbardziej wrażliwy i podatny na zranienie. Można Go najłatwiej dotknąć, bo przebywając w naszym sercu jest blisko nas. I jeśli tylko skierujemy na Niego wzrok naszego serca, otwiera się niebo. A my często patrzymy na siebie, na swoje trudności, na swoje słabości, na swoje choroby, na swoje rany (które zresztą na pewno istnieją)... na to, czego nie potrafimy przekroczyć, na wszystko, co nam przeszkadza... On nas zaprasza, jednak to nie wystarczy... Jeśli natomiast spróbujemy Go przywoływać sercem, otworzyć się na Niego, zaprosić Go, wtedy wszystko jest możliwe. Jezus chce nas zbawić, ale nie bez nas. Wobec tych, którzy są bardzo biedni, mocno upośledzeni, On jest jeszcze mniej wymagający. Ale my otrzymaliśmy wiarę, przeżyliśmy chwile nawrócenia... Doświadczyliśmy tylu znaków Jego obecności, Jego miłości w naszym życiu... Tyle razy odbywaliśmy rekolekcje, tyle przebywaliśmy na pustyni... Zwłaszcza starsi spośród nas widzą już, jak wiele otrzymali od Boga, za darmo. Ile znaków miłości... Dlatego jeśli teraz nadal przeżywamy trudności, zranienia, słabości (czasami mogą to być słabości, które są wręcz grzechem, a których sami nie potrafimy przekroczyć, zwyciężyć...), to Jezus oczekuje od nas przynajmniej małego znaku. On cały czas wyciąga do nas rękę, tak jak obrazuje to malowidło na suficie Kaplicy Sykstyńskej na Watykanie. Prosi jednak, byśmy wyciągnęli do Niego choćby palec, by mógł nas pochwycić i pociągnąć do siebie. I nikt nie może powiedzieć, że niemożliwe jest, by wyciągnąć przynajmniej do Jezusa rękę, by spróbować przynajmniej na Niego w swoim sercu patrzeć, by przynajmniej pragnąć coś zmienić w swoim życiu. I to jest nasz problem, że tyle czasu spędzamy, aby przypatrywać się naszym słabościom, temu, co u nas nie gra (a często temu, co nie gra u innych, co jest zresztą o wiele łatwiejsze), a nie próbujemy wzywać Jezusa, by mógł dotykać naszego języka, otwierać nasze uszy, serce, i je zmieniać.
W czasie rekolekcji bardzo ważne jest, by nie tylko wzywać Ducha Świętego, ale też zawsze pamiętać, że to nigdy nie jest czas zastanawiania się nad swoimi problemami. Chodzi o to, by nie tracić czasu na spoglądanie na siebie, na wszystkie problemy, które przeżywaliśmy ostatnio. Nie warto tego robić, to nie pomaga, to nie jest moment, by się zastanawiać, by podejmować decyzje. To jest czas stawania w wolności wewnętrznej i otwierania się na Jezusa, na Ducha Świętego, aby On mógł przyjść do nas, nas wypełnić, zmienić... Wówczas dokonuje się to, co mówi pierwsze czytanie: "Wtedy przejrzą oczy niewidomych i uszy głuchych się otworzą, wtedy chromy jak jeleń wyskoczy i język niemych wesoło krzyknie." Trzeba tylko otworzyć swoje ręce, serce, oczy, i nie patrzeć na siebie. Reszta należy do Boga. Do Jezusa.