Wysiadłem i zdziwiony zauważyłem, że jest jeszcze zamknięty. Nie przyzwyczaiłem się, mimo tylu lat, do jego godzin otwarcia.
Do otwarcia pozostało jeszcze dziesięć minut. Aż dziesięć minut z mojego cennego czasu, ale postanowiłem, że trudno, najwyżej przeinwestuję kupując następny bilet, ale poczekam do otwarcia.
Drogą jechała jakaś uśmiechnięta Zakonnica na rowerze. Odwzajemniłem uśmiech i zobaczyłem, że parkuje koło wejścia do Kościoła. Pomyślałem, dobrze – ja też wejdę. Powitam chociaż Pana Jezusa, mimo zaspieszenia.
Wchodzę po schodkach. W sieni zauważyłem dobrze mi znane oblicze Patrona naszej rodziny, ale jeszcze mnie to nie zdziwiło. Spieszyłem się. Byłem tam, przed sobą, ale nie w butach.
Pan Jezus mnie uspokoił i trochę wyhamował. Na adoracji chwilę rozmawiałem z Panem o Jego Narodzeniu, Ofiarowaniu i Odnalezieniu, akurat tych tajemnic brakowało mi w tym momencie do zakończenia podróżnych modlitw rannych, mimo że było południe.
Gdy nadszedł czas, chciałem zostać, ale coś mi mówiło, że może nie będę musiał kupować następnego biletu i trzeba się ogarnąć i wyjść. Trochę zwlekałem i uświadomiłem sobie, że w sieni, przecież widziałem Karola – jakaś wystawa, ale o nim? Tutaj? U Braci Jerozolimskich? O co kaman?
Wychodzę, patrzę – rzeczywiście. Zacząłem czytać, i słowa – dobrze mi przecież znane – znowu zaczęły pracować w sercu i pobudzać święte pragnienia.
Stałem tak i stałem i zapomniałem o Bożym świecie, gdy nagle drzwi ognioszczelne otwarły się i w drzwiach stanął Brat Benedykt – kochany Szczuplas!
- Ty tutaj?
-Tak! – odparłem
- To już wiem czemu tak to się wszystko ślamazarzyło - w ogóle nie mogłem wyjść. Ktoś czeka na Ciebie, i widocznie to było bardzo dla niego ważne.
- Kto? spytałem zdziwiony, bo tym razem się nie umawiałem z nikim.
- Spójrz – i filuternym okiem z półuśmiechem wskazał na skrzynkę, jakby na narzędzia, w jego ręce.
- Co to jest?
- Nie co a kto! To Brat Karol de Foucauld, mieliśmy jego relikwie dziś w nocy i właśnie jadę spóźniony do Małych Sióstr Jezusa.
- Mogę pocałować?
- Oczywiście, przecież mówiłem Ci, że czekał właśnie na Ciebie.
Po oddaniu czci Błogosławionemu i chwili modlitwy, pomyślałem, że szkoda, że jestem sam, że nie ma tu mojej Żony i dzieci.
- Szkoda, że ich tu nie ma … – dodałem półgłosem, a Benedykt już wiedział, o kim mówię.
- Cóż zrobić, czekał na Ciebie.
- A może zrobię mu zdjęcie, chociaż pokażę w domu…
Zdjęcie zrobiłem.
Gdy po powrocie do domu, następnego dnia pokazałem je dzieciom, mój syn Karol machinalnie przyłożył ekranik telefonu do ust, i powiedział: E-relikwie!
Wybuch śmiechu trochę go speszył, ale po nim skwapliwie cała rodzina oddała cześć Błogosławionemu w ten wirtualny, ale przecież realny sposób.
Dziękuję Ci, Panie Jezu, dziękuję Ci, bracie Karolu!
przyjaciel brata Karola