Szczęść Boże. Będąc pełnym wdzięczności wobec Boga, który udzielił nam wielu łask podczas minionej sesji w Dużym Domu, a także wobec wszystkich obecnych, tak gospodarzy, jak i gości, przez których On przemawia, bardzo pragnę podzielić się tym, co w tych ostatnich pięknych dniach mocno poruszyło moje serce.
Wyraźnie odczułem, że moje spotkanie z większością z Was było jednym krótkim momentem. Wspaniała, pełna Bożej obecności chwila, w której mogliśmy wzajemnie obdarować się naszym doświadczeniem wiary, miłości i nadziei. Chwila radości, w której zdołaliśmy się pokrzepić – opowiedzieć sobie zarówno, jak Pan okazuje nam miłosierdzie w naszej osobistej z Nim relacji, jak i po przyjacielsku uścisnąć dłonie, doświadczyć szczerego, przyjacielskiego uśmiechu, mieć zaszczyt ugościć wielu z Was na śniadaniu...
Ten krótki moment naszego spotkania doskonale komponował mi się z tekstem z Dziejów Apostolskich (Dz, 8, 26-40), który msJ Kathy podsunęła nam do rozważenia. Została nam podarowana pełna dynamiki Bożego działania chwila, po której każdy z nas, prawie jak diakon Filip, został porwany do swojego domu, do swojej codzienności. O takim momencie, w którym wychodzimy poza naszą rutynę, by dzielić się obecnością Jezusa w naszym życiu, czy choćby samą tęsknotą za odnalezieniem Pana, myślałem oczywiście w kontekście tajemnicy Nawiedzenia, która szczególnie mocno intryguje mnie od paru lat. Od tych kilku lat codziennie niemal zastanawiałem się, jak mógłbym naśladować Maryję w wychodzeniu do Drugiego z Dobrą Nowiną, z Jezusem. Kiedy w sobotę wczesnym rankiem, drugiego dnia sesji, spacerowałem w naszym pięknym zamglonym jeszcze parku, przyszedł mi na myśl inny jeszcze fragment Ewangelii – ten o Przemienieniu Pańskim. Wspaniałe, porywające spotkanie z Bogiem na szczycie góry, które trwało zaledwie moment, z pewnością zbyt krótko, by rozbić namiot i pobyć dłużej... Jako osoba świecka, mocno zaangażowana w życie rodzinne, mam świadomość tego, że ewangelizowanie takie, jakie było udziałem Filipa, to może jeden promil czasu mojego życia. Chwila obecności na Górze Tabor, po której niezwłocznie trzeba zstępować – na ziemię, do codziennych obowiązków. Ale tamtego pięknego poranka w parku dobry Bóg dał mi poznać, że rozważając wyjście Maryi, która nawiedziła swoją krewną niosąc jej i św. Janowi Jezusa, nie muszę wcale myśleć o wychodzeniu z domu, o głoszeniu na zewnątrz, o wielkiej ewangelizacji. Zrozumiałem, że wyjście Maryi dla mnie oznacza nie tyle wyjście z głoszeniem Ewangelii daleko poza moje otoczenie, jak posłany do Etiopczyka Filip, co wykraczanie poza własny egoizm, poza skoncentrowanie na własnych potrzebach, poza wpatrzenie się i wsłuchanie bardziej w siebie, niż w mojego Mistrza. To wyjście oznacza bardziej służyć mojej rodzinie, by móc za nich oddawać życie. Wstawać w nocy bez narzekania, podawać synowi z uśmiechem po raz setny szklankę z wodą, przebaczać zmęczonej Żonie drobne uchybienia bez ich wypominania, nie tracić cierpliwości do córki, kiedy znowu do późna łóżko niepościelone, a najstarszą podwieźć na dworzec, mimo że jest przecież coś innego pilnego do załatwienia... Wyjść poza orbitę swojego ja, jak Maryja wyszła w tajemnicy Nawiedzenia.
Piękne było nasze spotkanie - taki przedsmak Nieba :-) Ale schodzę z tej Góry Przemienienia mocno przekonany po naszej sesji o tym, że w moim powołaniu tajemnica Nawiedzenia i ewangelizacja, uobecniają się w spotkaniach z Żoną i dziećmi w zaciszu naszego domu...
Fotorelacja z sesji - galeria zdjęć.