Nazaret w Tyńcu, czyli jak zostać małym oblatem

Od piątki poprzedzającego Niedzielę Palmową przez trzy dni oblaci benedyktyńscy przy Opactwie św. Piotra i Pawła w Tyńcu przezywali swoje rekolekcje.

Być oblatem… małym oblatem

Od piątki poprzedzającego Niedzielę Palmową przez trzy dni oblaci benedyktyńscy przy Opactwie św. Piotra i Pawła w Tyńcu przezywali swoje rekolekcje. Były one na wskroś wyjątkowe, głosił je bowiem Mały Brat, Andrzej Kazimierski. Ich wyjątkowość dostrzec można z jednej strony w tym, że charyzmat Małych Braci to oczywiście świadczenie o Ewangelii, dawanie świadectwa o Jezusie, ale na pewno nie jest to głoszenie rekolekcji. Dlaczego więc doszło, do tego, że brat Andrzej podjął się tego zadania?
Sądzę, że odpowiedź znaleźć można w tym, co tak wyraźnie podkreślił w jednym z rekolekcyjnych spotkań, w Miłości. Bo te rekolekcje były właśnie świadectwem Miłości. Andrzeja do Jezusa, a w konsekwencji do ludzi.
Tymi rekolekcjami pokazał nam, ich uczestnikom, czym jest miłość ukryta, ale nie zamknięta. Pokazał, że Nazaret i ukryty w nim Jezus, jest wokół nas, tylko nie zawsze tak to postrzegamy…
Chciałbym podzielić się z Wami świadectwem tych rekolekcji. Nie tylko piszącego te słowa – moje świadectwo z racji tego, że byłem inicjatorem zaproszenia Małego Brata do Tyńca, może być dla niektórych mniej wiarygodne, ale również jednej z uczestniczek rekolekcji, Zosi Grudzińskiej.

 

***
Dla mnie te rekolekcje to były co chwila takie… bokserskie ciosy, które Pan Bóg wyprowadzał poprzez brata Andrzej, ale nie tylko jego, aby mnie przywrócić do pionu.
To co najbardziej utkwiło mi nie tyle w pamięci, co zagnieździło się w sercu, to jego słowa na temat ślubu czystości. Rozszerzył go – myślę nie dla nas – w sposób tyleż prosty, co genialny. I, jak sam podkreślał, nie za pomocą wielkiej teologii, ale świadectwa życia. Przyznam, że nigdy nie patrzyłem na czystość przez pryzmat intencji, z jakim podchodzę do drugiego człowieka. Bo i, tak patrząc po ludzku, gdzie tu czystość, w potocznym słowa rozumieniu, a zwłaszcza odniesieniu do ślubów zakonnych. TO był taki nokautujący cios, po którym zrozumiałem, że nasze przyrzeczenia oblackie, bez gruntownego odniesienia właśnie do ślubów składanych przez naszych współbraci, ale przede wszystkim bez wypełniania ich miłością są – by nawiązać do ostatniego z bratem Andrzejem spotkania – „niczym”…
Ale to nie był wcale początek, i jak całkiem niedawno się przekonałem – nie koniec „razów Pana Boga”. Tyle, że są one miłe…
Tuż przed rekolekcjami, w czwartek udaliśmy się do wspólnoty Małych Sióstr do Nowej Huty, by odebrać materiały, które nasz rekolekcjonista chciał nam zostawić. Oczywiście, wiedziałem „co nieco” z naciskiem na „nieco” – o Małych Siostrach. Tyle, że wiedzieć z opowiadań czy też lektur to nic w porównaniu z „doświadczyć”. A doświadczyłem podczas pierwszego spotkania z nimi (wspólnota to obecnie pięć sióstr mieszkających w trzypokojowym mieszkaniu w jednym z bloków) niebywałej radości. Była to radość, którą emanowała każda z nich. Była to radość przesiąknięta pokojem. Myślę, że jest to możliwe choćby dlatego, że jeden z pokoi został zamieniony na domową kaplicę, w której jest Najświętszy Sakrament. Więc tak sobie pomyślałem, że jest w nich stale obecna Boża Radość, którą przekazują dalej niczym ciągły „znak Pokoju”, który czasem czynimy machinalnie podczas Eucharystii… A one nie dość, że Go rzeczywiście mają, to potrafią się nim dzielić…
Zresztą, siostry potrafią się dzielić wszystkim, nawet ostatnią łyżką białego barszczu, gdy przyjechałem do nich, aby przekazać nagrane już spotkania z bratem Andrzejem.
Było to moje kolejne spotkanie z nimi. Spotkanie szczególne, bo wówczas miałem okazję na kilka chwil dosłownie uczestniczyć w adoracji Najświętszego Sakramentu, właśnie w zaciszu domowej kaplicy, choć z zewnątrz dobiegał zgiełk ulicy. A mimo to, właśnie tam przez te kilka chwil poczułem się jak… hmm, od razu przyszły mi w tamtym momencie inne słowa brata Andrzeja o Nazarecie, Jezusie ukrytym, w zasadzie anonimowym. A jednocześnie tak bardzo potrzebnym.
Po paru dniach zadzwonił też brat Andrzej, który podobnie jak pewnie  znaczna część z nas, wraca to tych kilku wspólnie przeżytych dni. I po raz kolejny – z właściwą sobie pokorą – przyznał, że mógł się lepiej przygotować, mógł mniej mówić… A gdy powiedziałem, że to co mówił było tak ważne da nas, żyjących w świecie, od razu odparł, że to nie jest jego zasługa, ale widocznie Pan Bóg tak to wszystko zaplanował.
Pomyślałem więc, że warto spróbować stawać się „mały oblatem” bo przecież „do mnie kieruje (św. Benedykt poprzez Regułę i moje przyrzeczenia) teraz swoje słowa, kimkolwiek jestem, co wyrzekam się własnych chęci, a chcąc służyć pod rozkazami Chrystusa Pana, prawdziwego Króla, przywdziewam potężną i świętą zbroję posłuszeństwa (por. RB,  Prolog 3).
I dalej czytam w Prologu: Przede wszystkim, gdy coś dobrego zamierzasz uczynić, módl się najpierw gorąco, aby On sam to do końca doprowadził (RB Prolog 4). Myślę, że to – w nieco inny sposób przekazał nam brat Andrzej, to przeżyłem przebywając z nim, w towarzystwie Małych Sióstr. Oni wszyscy oddali swój zamiar czynienia dobra Panu Bogu, i dlatego tak im to – w „ciszy Nazaretu” wychodzi.
Piotr Boruch

PS. A że rodzinę benedyktyńską i Karolową łączy pewna niewidzialna nić , niech świadczy fakt, że jeden z braci z Opactwa aktywnie pomagał Małym Siostrom w Nowej Hucie w zaprojektowaniu domowej Kaplicy… zaś w przybyciu i zadomowieniu się w Polsce Małych Braci, oczywiście nie do końca legalnie, ale takie to były czasy, swój wkład miał o. Piotr Rostworowski, mnich tyniecki, choć już wówczas osiadły u braci Kamedułów na Bielanach
Warto też pamiętać, że Raissa i Jakub Maritainowie byli… oblatami benedyktyńskimi.


***

Nazaret przybył do Tyńca…

Piątek przed Niedzielą Palmową, godzina dziesiąta, sala „Paulus” – czyli zaczynamy nasze oblackie rekolekcje. Jeszcze się witamy, jeszcze usadawiamy wygodniej, ale oto …
…pojawia się przed nami bardzo szczególny rekolekcjonista. Brat Andrzej jest niepozorny, lekko przygarbiony, patrzy na nas oczami, w których – czy to moja wyobraźnia? – czytam coś na kształt zażenowania, może zmieszania. Wrażenie okazuje się słuszne, kiedy brat Andrzej wyjaśnia, że po raz pierwszy występuje w takiej roli, a tak w ogóle to powołanie jego wspólnoty (i jego osobiste) polega na naśladowaniu życia Jezusa w Nazarecie, prywatnym, cichym i ogołoconym z wszelkich atrybutów ważności. „To co to będzie?” – przemyka, zapewne nie mnie jednej, przez myśl. Co nam będzie głosić ten, który nie głosi?
Podzieli się. Co ma, tym się podzieli. Tak zapowiedział i to czynił przez kolejne trzy dni. Bez wahania, chociaż ważąc słowa. To mnie od razu uderzyło: że mówił powoli, że czasem się zająknął, często zastanawiał – ale ani razu nie odbierałam tego jako niepewność treści, którą chce przekazać. Wszystkie odpowiedzi, wszystkie wyjaśnienia, przemyślenia miał ugruntowane, a zastanawiał się pieczołowicie, jak je najlepiej przekazać.
Wiele mówił o sprawach codziennych, z początku mogło się to wydawać „nie na temat” – no bo jak, mamy się napawać duchowymi inspiracjami, a tu… o tym, jak czterech panów wspólnie mieszkając czasami raz w tygodniu się tylko widzi, bo tak im wypadają zmiany w pracy, więc tylko pomarzyć można o wspólnym, skupionym odmawianiu brewiarza. A to wspomnienia, że jak – poszukując swojego powołania u Małych Braci, których w Polsce wtedy nie było -  świeżo po studiach przyjechał do Rzymu na peerelowskim paszporcie i ze stówką dolarów w kieszeni. A to poważne kłopoty w zorganizowaniu opieki nad bratem Morisem, cierpiącym na zespół otępienny Alzheimera. Jak się całymi latami głowili, którego by ty brata zobowiązać do złożenia ślubów kapłańskich, żeby służył wspólnocie. Gdzie tu modlitewne uniesienie, gdzie teologiczne fajerwerki,  których przywykliśmy oczekiwać od rekolekcji?
Charyzmat Nazaretu… Jezus nie jako głoszący, uzdrawiający, wybijający się ponad tłum. Jezus jako „zwykły człowiek”, na dodatek ubogi i zapracowany. To nie kościół – nawet najprostszy, ale zawsze zaznaczony piętnem sacrum. To szare bytowanie, kompletnie zwykłe. A w nim – Bóg wcielony. Niełatwo pojąć. Swoją drogą dziwne, że tak niełatwo: przecież jesteśmy świeckimi ludźmi, którzy też przyjęli pewne specyficzne powołanie podążania Jego ścieżkami pośród codzienności. Osobiście doszłam do wniosku, że do tej pory nie rozumiałam właściwie, że można do tego stopnia żyć w Chrystusie bez uniesień i wzdychań. Jakbym za każdym razem, chcąc wejść z Nim w bliskość, napinała się na coś wyjątkowego. A tu masz – Bóg za rogiem ulicy!
Brat Andrzej kilka razy powtarzał, że największym skarbem jest ten niebywały dar od Boga, dar wiary. Kiedy to mówił, to właśnie robiło się niezwykle, bo on to słowo smakował właśnie tak, jak natchniony Psalmista wzywa do smakowania Boga (zresztą sam przytoczył ten werset). Brat Andrzej faktycznie żyje wśród treści Pisma świętego, które swobodnie przywołuje w razie potrzeby, żeby zobrazować jakieś twierdzenie czy przybliżyć jakąś kwestię; ale też jakoś tak jest, że jego narracja, nawet gdy  nie cytuje Pisma wprost, jest cały czas zanurzona w tych świętych tekstach.
Co jeszcze czuję? Wolność. Niesamowita swoboda. Kilkakrotnie przychodzą mi na myśl słowa św. Augustyna: „kochaj i rób, co chcesz”, brat Andrzej właśnie tak żyje. Czy dlatego tak łatwo się z nim rozmawia, takie się ma poczucie całkowitego bezpieczeństwa, że można zadać każde pytanie, nic nie cenzurując, bo ten niepozorny brat nie wznosi żadnych barier między sobą a bliźnim?
Jakiego mieliśmy rekolekcjonistę? Początkującego. Nie do tego powołanego. Ale:
…przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu! Niewielu tam mędrców według oceny ludzkiej, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć;  i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to co jest, unicestwić,  tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga.
Mam powiedzieć, co wyniosłam z tych rekolekcji? Uczciwie mówię, że nie wiem. Za głupia jestem. Wiem, bo czuję, że brat Andrzej mnie dotknął prawdziwą miłością i dał mi coś cennego, ale nie ośmielę się udawać, że pojęłam znaczenie, że przeliczyłam wartość tego skarbu. Chyba bym musiała ze czterdzieści lat przebywać „w Nazarecie” - gdzie mieszkają Mali Bracia (no, w moim wypadku to musiałyby oczywiście być Małe Siostry). Nadzieja jednak, że Bóg łaskawy nie pozwoli, by poświęcenie nietypowego rekolekcjonisty się zmarnowało. Że coś w końcu pojmę…
Zofia Grudzińska

 

***
I na koniec słów kilka, no może więcej o naszej wspólnocie Oblatów benedyktyńskich.
Najkrócej rzecz ujmując, jesteśmy ludźmi różnego stanu i wieku, którzy chcą żyć w świecie. Sądzę, że najtrafniej ujął to ojciec Jean Guilmard OSB w swej publikacji W rodzinie św. Benedykta:
„Oblat to chrześcijanin, który powodowany pragnieniem prowadzenia życia bardziej zbliżonego do ewangelicznego ideału, wiąże się z rodziną zakonną (którą sobie wybiera) węzłem o charakterze duchowym, aby móc lepiej uczestniczyć w modlitwach i dążeniach tej wspólnoty.
Zanim oblatem zostanie, wybiera sobie ten monaster, do którego chce należeć. W owym wyborze decydującą rolę odgrywa atmosfera duchowa cechująca tę rodzinę zakonną.
Bo trzeba sobie zdawać sprawę, że pomiędzy poszczególnymi monasterami benedyktyńskimi istnieją wielkie różnice; każdy z nich ma swoje własne oblicze duchowe, swoje tradycje, swoje zwyczaje i własne ukierunkowanie swej działalności. To wszystko w mniejszym czy większym stopniu jest źródłem wielkiej różnorodności w łonie naszego zakonu.
To zróżnicowanie jest uzasadnione rozlicznymi okolicznościami natury historycznej, a także nieraz specyficznymi warunkami życia. Jednak należy zaznaczyć, że nie sprzeciwia się ono głębokiej jedności całego zakonu św. Benedykta, natomiast jest dowodem wielkiego bogactwa i uniwersalności Reguły”.
Oblaci benedyktyńscy pozostają na co dzień we własnych środowiskach, ale starają się trwać w łączności duchowej z klasztorem. Prowadząc „życie w świecie” staramy się kierować Regułą św. Benedykta, chodzi tu przede wszystkim o życie Jej duchem, a więc przede wszystkim staramy się o to co najważniejsze, czyli „prawdziwie szukać Boga” (por. Reguła 58,6). To szukanie odbywa się poprzez spełnianie codziennych obowiązków, ale też poprzez modlitwę, spotkania wspólnotowe.
Zaczerpnięte z listu św. Piotra (1P 4,11) „aby we wszystkim Bóg był uwielbiony” to myśl przewodnia zarówno wspólnoty mnichów, jak i oblatów. Słowa te kończą rozdział 57 Reguły i stały się naszym celem, do którego z pewnością dzięki wielkopostnemu spotkaniu przybliżył nas również brat Andrzej Kazimierski.
Wszystkich zainteresowanych by poznać bliżej naszą wspólnotę zapraszam do odwiedzenia strony: http://opactwotynieckie.pl/oblaci/ lub kontaktu bezpośredniego Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Piotr Boruch